Z moich zasobów na blogowe tematy maszyna losująca wybrała ten. Rzecz jasna, tuż po tym kiedy wygrzebałam wszystkie pomysły z trzech różnych miejsc, które miały być Jedyne i Najlepsze ale pomysły zastają mnie w różnych miejscach, wiec potrzeba matką wielu notatników. Pogrzebałam wiec w moim bullet journalu, który gromadzi moje pomysły i nawet co jakieś 2 miesiące jestem na bieżąco i uzupełniam w nim aktualne sprawy. Zerknęłam później na telefonowy notes i na moje ulubioną ostatnio aplikację, jaką jest Trello (cudowny planer, który mam i na telefonie i na komputerze ) i wybrałam temat na ten miesiąc. Jeśli więc dziś uda mi się dokończyć ten wpis, moje luźne założenia odnośnie jednego posta w miesiącu się spełnią (juhuuu!)


Nie wiem jak u was ale to przesilenie wiosenne jakoś mocno wpłynęło na moją młodszą latorośl i mam kłopot żeby w ciągu dnia w ogóle zmrużył oko. Więc w otoczeniu zirytowanego bobasa i biegającego przedszkolaka piszę o tym, dlaczego preferuję plenery i czemu jest to doskonałe miejsce na Twoją następną sesję.

Ah to angielskie słońce


W lutym miałam przyjemność odwiedzić Dominikanę i byłam niesamowicie zdziwiona tym, że zachód słońca trwa tam tylko kilka minut! Złota godzina, na którą polujemy i której wielu fotografów jest fanami, jest złota ale zdecydowanie nie jest godziną. Po tym doświadczeniu, które kosztowało mnie osiem godzin lotu samolotem, jeszcze bardziej szanuję nasze europejskie słońce i jego niespieszne poruszanie się po naszym niebie.


Dobijając wiec do brzegu dzisiejszego tematu, słońce jest jednym z podstawowych czynników wpływających na to, dlaczego wybieram plenery. Wykorzystanie światła naturalnego nie jest łatwe. Nie mogę pstryknąć włącznika, który włącza zawsze to samo światło, z tej samej strony i o niezmiennej mocy. A szkoda... Na szczęście da się je poskromić i odwdzięcza nam się cudownymi i niepowtarzalnymi efektami na zdjęciach. Żeby sesja w promieniach słońca dała jak najlepsze rezultaty, trzymam się paru zasad:


Jeśli to możliwe, wybieram złotą godzinę, czyli czas około godziny-półtorej po wschodzie słońca i przed jego zachodem, kiedy słońce jest łagodne i delikatnie pada na twarz. Wbrew pozorom, mocne światło w samo południe nie jest przeze mnie pożądane (pamiętasz te spalone zdjęcia robione aparatem na kliszę nad jeziorem? Lustrzance też może się to przytrafić).


W przypadku, kiedy zdjęcia robię bliżej południa a jak na złość idealne angielskie zachmurzenie się rozproszy, szukam cienia, które złagodzi mocne światło i ostre cienie na twarzy. Mogę wtedy liczyć na ślicznie podświetlone liście i promienie, które szukają drogi między nimi.


Ustawienie modela profilem do słońca. Nie ma w tym przypadku "złego sposobu". Kiedy fotografowane osoby stoją przodem do łagodnego zachodu, nie muszą mrużyć oczu i wszystko wygląda dobrze. Zdjęcia pod słońce też są dobrym rozwiązaniem. Najczęściej jednak wybieram boczne oświetlenie, które nadaje więcej wymiaru i nie spłaszcza twarzy.




Światło tylne



boczne, Mocne światło rozproszone przez liście

Łagodne zachodzące słońce z przodu postaci

Widzisz to co ja?


Nie wykluczam, że kiedyś będę robiła zdjęcia w domowym studio. To mocno prawdopodobne, zwłaszcza, że chciałabym robić więcej zdjęć w technice Fine Art. Ale nigdy, przenigdy nie przestanę się zachwycać różnorodnością plenerów i pięknem krajobrazów. Przebywanie na dworze to dla mnie coś naturalnego i uwielbiam skakać po krzakach w poszukiwaniu idealnego kadru. A co ty z tego masz? Teraz na wiosnę każdego dnia kwitnie nowe drzewo i inne kwiatowe połacie. Choćbym chciała, nie nadążyłabym kupować coraz to nowych plansz czy teł. Dlatego korzystam z piękna tego co odkryję sama lub z pomocą znajomych, których podpytuję o kwitnące miejsca. A ty moja potencjalna klientko ;) możesz mieć absolutnie niepowtarzalną sesję zdjęciową!


Moich modeli częściej niż błękitnym niebem, otaczam zielenią, której w Anglii nigdy nie brak. Czytałam kiedyś o dwóch technikach fotografii plenerowej, gdzie w jednym przypadku fotograf otacza niebem a inny woli modela okalać roślinami czy ziemią. To zdecydowanie mój -przyziemny- styl, czego wrzucam poniżej kilka przykładów.

On musi się wybiegać!


Mam dwóch synów. Mogę też wspomnieć tu o latach w pracy z dziećmi jako niania/opiekunka/animator. Nie odkryję Ameryki ale wiem o dzieciach to, że muszą mieć przestrzeń. Sesje na zewnątrz zapewniają maluchom swobodę ruchu, luźną atmosferę i skupienie na tym co dzieje się wokół nich. Nie staram się na siłę robić ujęć z dzieckiem wpatrzonym w aparat albo w mamę, która stoi tuż za mną. Uwielbiam ich miny kiedy mogą pogrzebać patykiem w mchu i odkrywają świat który ich otacza. To duży plus sesji na dworze. Przygoda czeka nas za każdym drzewem!


Te płoty...


Jest niesamowicie duże pole do popisu jeśli chodzi o akcesoria do takich zdjęć. Wspomniane płoty to jedna z moich słabości. No jak ich nie wykorzystywać kiedy porastają mchem i dają vibe Dzieci z Bullerbyn czy Tajemniczego ogrodu! Możemy też wyposażyć modela w szkło powiększające do badania robactwa, gumowce a w nich największe skoki przez kałuże, drewniane zabawki, parasole (deszczowa pogoda wciąż u nas ma się dobrze ;) No i kwiaty! Od przebiśniegów po magnolie. Od drzew wiśni po rododendrony. Nie mogę się już doczekać cieplejszych dni i Twoich pomysłów na sesję plenerową!


Czekam więc na Ciebie i twojego brzdąca ganiając po lesie w poszukiwaniu najlepszych miejsc, najpiękniejszych kwiatów i najgłębszych kałuż!